Biegnę trzecie okrążenie i muszę przyznać, że myślałam, iż moja kondycja jest o wiele lepsza. Ogólnie Dom ma wielki obwód.
- Szybciej - popędzają mnie z bananami na twarzach. Przystaję obok nich.
- Czemu się zatrzymałaś? - oburzył się Oliver.
- Nie mam zamiaru dalej biec - odpowiedziałam.
- Ale nikt Cię nie pytał o zdanie - mówi dalej z uśmiechem Collin.
- Wy chyba nie wiecie jak szeroki jest ten dom!
- Ależ wiemy, jeszcze tylko 39 - mówi Oliver.
- Ale przebiegłam już trzy - krzyknęłam - Czyli 37.
- Ale za ociąganie się dołożyliśmy ci 2.
- Nie będę biegała - tupnęłam nogą jak małe dziecko, a oni się zaśmiali. Oliver miał bardzo ładny śmiech taki... czysty, Collin za to ma gardłowy, nie aż tak brzydki, ale i tak brzydszy niż Olivera.
- Już ruszaj się - powiedział Collin.
- Chcę gadać z Jake'iem - założyłam ręce na piersi.
- Jackson pojechał gdzieś z Evanem - odpowiedział Collin, a ja wlepiłam w nich nienawistny wzrok.
- Przecież widzicie, że nie daję rady przebiec nawet trzech - opuściłam ręce - No proszę - zrobiłam najładniejszą minę jaką umiałam, ale nie wiem czego innego się spodziewałam jak nie kolejnego wybuchu śmiechu.
- Ruszaj się - popchnął mnie Oliver. W końcu ruszyłam. Jedno kółko, drugie, trzecie... dyszę jak pies, ale chłopcy cały czas krzyczą, żebym przyśpieszyła, czwarte, piąte... płuca zaczęły mi powoli płonąć
- Avilla - krzyknął Oliver i zaczął biec obok mnie - Musisz pobiec szybciej - powiedział bardzo poważnym tonem - Musisz przebiec ten ból, jeśli ter... - nie dokończył, bo potknęłam się o coś i upadłam. Nie wiem co oni myśleli, ale ja nie miałam zamiaru wstawać. Collin wręczył mi litrową butelkę, prawdopodobnie krwi. Wypiłam ją jednym łykiem.
- Wiesz, że przebiegłaś dopiero pięć okrążeń? - zapytał Collin - Masz prawo męczyć się dopiero od dwudziestu - spojrzałam na niego z kpiną.
- Dobrze - Oliver podparł się o boki - Raczej zanim przebiegniesz te 40 to miną jakieś... jakiś cały dzień - spojrzał na mnie.
- Może to dlatego, że nie zrobiłam rozgrzewki albo czegoś - powiedziałam cicho. Głupio mi, że moja kondycja dorównuje dwunastolatkom, o ile nie gorzej.
- Twoje ciało nie potrzebuje rozgrzewki - odzywa się Collin. Pobiegł po jeszcze jedną butelkę dla mnie i po chwili znowu została opróżniona. Nie wiedziałam, że krew jest aż tak dobra. Ból w płucach minął, ale nogi mam jak z waty.
- Mogę chwilkę odpocząć, proszę - zapytałam i położyłam się. Chyba w nocy padało, ponieważ gleba jest trochę wilgotna.
- Musimy popracować nad twoją kondycją, zanim zrobimy cokolwiek - mruknął Oliver - Szczerze - zwrócił się do mnie - Myślałem, że przebiegniesz chociaż dziesięć czy piętnaście okrążeń - usiadł na przeciwko mnie. Westchnęłam, nogi powoli powracały do swojego właściwego stanu. Bolały trochę mniej.
- Idę do środka - powiedział Collin i wstał otrzepując spodnie - Posiedź z nią niech chociaż zrobi pajacyki - wszedł do środka. Na dworze nagle zrobiło się duszno. Podniosłam się do pozycji siedzącej i zauważyłam, że Oliver siedzi bliżej mnie niż mi się wydawało.
- Przepraszam - szepnęłam. Poczułam się naprawdę zażenowana.
- Spoko - powiedział Oliver i machnął ręką - Możesz chociaż wstać?
- Tak - powiedziałam i podniosłam się, nogi dalej trochę bolały, ale już znacznie mniej
- O - usłyszałam czyjś głos za plecami, więc się odwróciłam.
- Marc - warknął Oliver - Mógłbyś przenieść swoją dupę w inny kąt?
- Panienka nie daje rady? - zaśmiał się ignorując Olivera - Założę się, że nie przebiegłaś nawet dziesięciu kółek.
- Idź sobie - powiedziałam tonem, jakbym błagała. Zdecydowanie chciałam, że by był to stanowczy ton. Jednak moje usta mnie nie posłuchały. Marc też miał ładny śmiech: głośny, dźwięczny, ale jednocześnie denerwował mnie jak nic innego na tym świecie.
- Przebiegłaś? - uniósł brwi.
- Nie - mruknęłam - Naprawdę aż tak ci się nudzi?
- Przyszedłem, żeby cię podenerwować - powiedział i znów ten śmiech. Odwróciłam się w stronę Olivera.
- Co mam robić?
- Właściwie możemy już kończyć, teraz i tak nic z tobą nie zrobię - wzruszył ramionami - Chodź na śniadanie - poszłam za nim do jadalni. Na stole leżała wielka miska z jajecznicą. Przy stole siedzieli już Erica, Collin, Marc i Dylan - Nakładaj sobie - wskazał mi mój talerz. Zjedliśmy śniadanie. Potem miałam pójść z Dylanem, aby oprowadził mnie po Domu.
- Wow - powiedziałam, kiedy weszliśmy do salonu. Był to duży pokój o miętowym wystroju. Trochę zdziwił mnie ten kolor, ale no cóż. Poszliśmy do piwnicy, która przypominała sale tortur, nie żeby były tam jakieś urządzenia, ale obdarte, szare ściany itp. Dalej pokazał mi gdzie jest biuro Jake'a i pokoje współlokatorów. Kilka najważniejszych pokoi i główną łazienkę. Nie weszliśmy do ok. 20 pomieszczeń, o ile nie więcej.
- Dziękuję - szepnęłam, kiedy staliśmy w pralni.
- Spoko - zaśmiał się - To nic takiego.
- Ale mi chodzi o to... no, że mnie - przełknęłam ślinę - uratowałeś... przed Marciem.
- Okej - uśmiechnął się - Nie ma sprawy - zapadła chwila ciszy.
- To już wszystko? - zapytałam.
- Tak - odpowiedział i usłyszałam trzask drzwi z dołu. Poszliśmy powoli w tym kierunku. Do domu weszli Jake i Evan.
- Hej - przywitałam się. Evan miał w rękach dwie walizki, a Jake walizkę i kosmetyczkę. Wszystko zanieśli do mojego pokoju - Nie chce mi się tego rozpakowywać - westchnęłam.
- Nie musisz - wzruszył ramionami Dylan - Przecież jak Natalie przyjdzie to ci rozpakuje.
- Kto to Natalie?
- Sprzątaczka - powiedzieli jednocześnie Evan i Jake.
- To co mogę teraz robić? - zapytałam.
- Możesz iść do salonu i oglądać telewizję - zaśmiał się Evan.
- Serio?
- A czemu nie? - zaśmiał się Jake - Ile kółek przebiegłaś? - zaczerwieniłam się - Ile?
- No pięć - szepnęłam na co ten znowu się zaśmiał. Chwilę podyskutował na ten temat z chłopakami i postanowił, że sam dzisiaj będzie ze mną ćwiczył. Ja nie miałam nic do gadania.
- Ale muszę? - jęczałam, kiedy staliśmy już przed domem - Już biegałam.
- Tym razem będziesz biegła ze mną - powiedział wskazując na las - Po lesie, wiesz taki jogging. Nie marudź - pobiegliśmy w stronę lasu. Muszę przyznać, że było miło. Powietrze jest świeże, słychać głosy ptaków. Przez pierwsze 10 minut nic nie mówimy.
- Słyszałeś to? - zatrzymuję się gwałtownie i rozglądam.
- Co? - też staje i patrzy na mnie z uśmiechem.
- To - mówię, po czym oboje się wsłuchujemy. Słychać było bieg dookoła nas. Ktoś nas otaczał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz