piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział V

Obracam się w okół własnej osi. Te kilka minut napięcia wiją się jak godziny. Nagle zza krzaków wyskakuje jakiś koleś i zaczyna się śmiać. Po wstępnym szoku Jake też zaczyna, tylko ja stoję jak kołek.
- Ko pe lat, stary - facet klepie Jacksona po plecach.
- Ze stówę na pewno - nie widziałam jeszcze go z takim uśmiechem na twarzy - Dziwne, że nie wyczułem twojego zapachu. 
- Kto to? - wskazuje na mnie, nadal jestem w szoku - Chyba umiesz się przedstawić?
- Tak - wyciągam do niego rękę - Jestem Malia Avilla.
- Spotkaliśmy się chyba kiedyś - mówi ściskając moją dłoń - W 73, na pewno.
- Eem - wkładam włosy za ucho - To niemożliwe.
- Na sto procent - mówi - Miałaś wtedy blond włosy. Pomagałaś jakiemuś nowicjuszowi z magią. Nadal tak dobrze czarujesz?
- To nie mogłam być ja - próbuje wytłumaczyć.
- Avilla? Tak, to ty. Jak możesz mnie nie pamiętać - oburzył się żartobliwie.
- Mam dopiero 19 lat - w końcu mówię.
- A.A. - mówi do siebie - Ktoś z twojej rodziny miał imię na A?
- Tak, mama Amanda - odpowiadam.
- To ją widziałem - uśmiecha się - Co tam u niej?
- Ona - mam gulę w gardle - Ymm, ona umarła.
- Przykro mi - mówi.
- Nieważne - macham ręką.
- Skąd znasz jej matkę? - pyta Jake.
- Byliśmy gdzieś na Alasce i ona szkoliła kogoś.
- Była czarodziejką? - pyta Jake.
- Tak, ale nosiła pierścień wielogatunkowości - mówi.
- Taki jak ten? - podnoszę rękę pokazując pierścionek, kiwa głową.
- Może wrócimy do Domu? - proponuje Jake - Zostajesz na dłużej?
- Chyba tak - wzrusza ramionami. Weszliśmy do budynku i Jake razem z gościem poszli do biura, a mi przypadła obecność Marca.
- Co tam księżniczko? - zaczepia mnie.
- Czekam na księcia - mówię i przyglądam się swojemu pierścionkowi. Ciekawe czy jest aż tak ważny - Ale chyba jeszcze długo poczekam - dodaję. Marc parska śmiechem.
- Czemu tu stoisz? - pyta.
- A nie mogę? - pytam.
- Nie, no ja nie mam nic przeciwko, ale wątpię, że chcesz ze mną przebywać - szczerzy się - W końcu cię zabiłem - szepcze tak, żebym go usłyszała. Robię się czerwona na twarzy i zaciskam pięści - Widzisz? Nie panujesz nad sobą.
- Ty to jesteś odważny - warczę - Wiesz, po tym jak dwa razy przygwoździłam cię do ściany, ty masz jeszcze odwagę mnie prowokować. Brawo za odwagę lub głupotę - chcę gdzieś pójść, ale nie mam pojęcia gdzie mogłabym. Do swojego pokoju raczej nie trafię, jest tu dużo różnych korytarzy.
- Dzięki - uśmiecha się - Twoje słowa wiele dla mnie znaczą - położył rękę na sercu i pokiwał głową.
- Ta - prychnęłam - Wiesz gdzie mogę znaleźć chłopaków? Collin, Evan, ktokolwiek? - kręci głową. Wyszłam z pomieszczenia i udałam się na wycieczkę po domu. Może znajdę chłopaków kręcących się po korytarzach. Usłyszałam jakieś dźwięki dochodzące zza drzwi. Podeszłam do nich i je otworzyłam - Przepraszam - mruknęłam i szybko zamknęłam drzwi. W pokoju na łóżku siedziała Erica na Oliverze, który miał zdjętą koszulkę, całowali się. Głupio się czuję, że im przeszkodziłam. Ciekawe czy to pokój Olivera, czy Erici. W tej chwili obok drzwi przechodzi Evan.
- Co weszłaś im? - pyta patrząc na mnie.
- Tak - mówię.
- Przecież masz dobry słuch, nie słyszałaś? - unosi brwi.
- No właśnie słyszałam coś i dlatego weszłam - czerwienię się.
- To jest pokój Olivera - mówi. Z pokoju wychodzi wściekła Erica i rzuca mi nienawistne spojrzenie po czym odchodzi - Chyba się pokłócili. W ogóle czemu szłaś tym korytarzem, twój pokój jest wyżej.
- Utknęłam z Marciem w jadalni, bo jakiś ktoś przyszedł, a was nie było. Postanowiłam was poszukać - wzruszam ramionami i z pokoju wychodzi Oliver, już w pełnym ubraniu.
- Coś się stało? - pyta patrząc na mnie, a ja znowu się czerwienię.
- Przechodziłam tędy, bo was szukałam i usłyszałam coś i nie pomyślałam, że to możecie być wy - mówię na jednym oddechu - Przepraszam.
- Spoko - macha ręką - Po co nas szukałaś?
- Bo mi się nudziło - mówię cicho. Oboje wzdychają i uśmiechają się jednocześnie.
- Za pięć minut w moim biurze - woła Jake, ale go nie widzimy. Chłopcy patrzą na siebie znaczącym spojrzeniem. W końcu poszliśmy do biura Jake'a.
- Skoro już wszyscy jesteśmy - usiadł przy biurku, kiedy do pokoju weszła reszta - Chcę powiedzieć, że przyjechał Sean na kilka dni. Ze złymi i dobrymi wiadomościami. Zła jest taka, że Rada dowiedziała się w jakiś sposób o dwugatunkowości Malii i chcą ją zabić - mówi - A dobra, że czarownica do nas przyjedzie za kilka dni i pomoże tobie - patrzy na mnie.
- Ch-chcą mnie zabić? - wydukałam.
- Nie martw się, nie pozwolimy na to - Jackson wstaje - To wszystko. Dylan, Marc i Evan zostańcie.



 Miałam wstawić w poniedziałek, ale byłam na wycieczce i nie miałam jak :)

poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział IV

Biegnę trzecie okrążenie i muszę przyznać, że myślałam, iż moja kondycja jest o wiele lepsza. Ogólnie Dom ma wielki obwód.
- Szybciej - popędzają mnie z bananami na twarzach. Przystaję obok nich.
- Czemu się zatrzymałaś? - oburzył się Oliver.
- Nie mam zamiaru dalej biec - odpowiedziałam.
- Ale nikt Cię nie pytał o zdanie - mówi dalej z uśmiechem Collin.
- Wy chyba nie wiecie jak szeroki jest ten dom!
- Ależ wiemy, jeszcze tylko 39 - mówi Oliver.
- Ale przebiegłam już trzy - krzyknęłam - Czyli 37.
- Ale za ociąganie się dołożyliśmy ci 2.
- Nie będę biegała - tupnęłam nogą jak małe dziecko, a oni się zaśmiali. Oliver miał bardzo ładny śmiech taki... czysty, Collin za to ma gardłowy, nie aż tak brzydki, ale i tak brzydszy niż Olivera.
- Już ruszaj się - powiedział Collin.
- Chcę gadać z Jake'iem - założyłam ręce na piersi.
- Jackson pojechał gdzieś z Evanem - odpowiedział Collin, a ja wlepiłam w nich nienawistny wzrok.
- Przecież widzicie, że nie daję rady przebiec nawet trzech - opuściłam ręce - No proszę - zrobiłam najładniejszą minę jaką umiałam, ale nie wiem czego innego się spodziewałam jak nie kolejnego wybuchu śmiechu.
- Ruszaj się - popchnął mnie Oliver. W końcu ruszyłam. Jedno kółko, drugie, trzecie... dyszę jak pies, ale chłopcy cały czas krzyczą, żebym przyśpieszyła, czwarte, piąte... płuca zaczęły mi powoli płonąć
- Avilla - krzyknął Oliver i zaczął biec obok mnie - Musisz pobiec szybciej - powiedział bardzo poważnym tonem - Musisz przebiec ten ból, jeśli ter... - nie dokończył, bo potknęłam się o coś i upadłam. Nie wiem co oni myśleli, ale ja nie miałam zamiaru wstawać. Collin wręczył mi litrową butelkę, prawdopodobnie krwi. Wypiłam ją jednym łykiem.
- Wiesz, że przebiegłaś dopiero pięć okrążeń? - zapytał Collin - Masz prawo męczyć się dopiero od dwudziestu - spojrzałam na niego z kpiną.
- Dobrze - Oliver podparł się o boki - Raczej zanim przebiegniesz te 40 to miną jakieś... jakiś cały dzień - spojrzał na mnie.
- Może to dlatego, że nie zrobiłam rozgrzewki albo czegoś - powiedziałam cicho. Głupio mi, że moja kondycja dorównuje dwunastolatkom, o ile nie gorzej.
- Twoje ciało nie potrzebuje rozgrzewki - odzywa się Collin. Pobiegł po jeszcze jedną butelkę dla mnie i po chwili znowu została opróżniona. Nie wiedziałam, że krew jest aż tak dobra. Ból w płucach minął, ale nogi mam jak z waty.
- Mogę chwilkę odpocząć, proszę - zapytałam i położyłam się. Chyba w nocy padało, ponieważ gleba jest trochę wilgotna.
- Musimy popracować nad twoją kondycją, zanim zrobimy cokolwiek - mruknął Oliver - Szczerze - zwrócił się do mnie - Myślałem, że przebiegniesz chociaż dziesięć czy piętnaście okrążeń - usiadł na przeciwko mnie. Westchnęłam, nogi powoli powracały do swojego właściwego stanu. Bolały trochę mniej.
- Idę do środka - powiedział Collin i wstał otrzepując spodnie - Posiedź z nią niech chociaż zrobi pajacyki - wszedł do środka. Na dworze nagle zrobiło się duszno. Podniosłam się do pozycji siedzącej i zauważyłam, że Oliver siedzi bliżej mnie niż mi się wydawało.
- Przepraszam - szepnęłam. Poczułam się naprawdę zażenowana.
- Spoko - powiedział Oliver i machnął ręką - Możesz chociaż wstać?
- Tak - powiedziałam i podniosłam się, nogi dalej trochę bolały, ale już znacznie mniej
- O - usłyszałam czyjś głos za plecami, więc się odwróciłam.
- Marc - warknął Oliver - Mógłbyś przenieść swoją dupę w inny kąt?
- Panienka nie daje rady? - zaśmiał się ignorując Olivera - Założę się, że nie przebiegłaś nawet dziesięciu kółek.
- Idź sobie - powiedziałam tonem, jakbym błagała. Zdecydowanie chciałam, że by był to stanowczy ton. Jednak moje usta mnie nie posłuchały. Marc też miał ładny śmiech: głośny, dźwięczny, ale jednocześnie denerwował mnie jak nic innego na tym świecie.
- Przebiegłaś? - uniósł brwi.
- Nie - mruknęłam - Naprawdę aż tak ci się nudzi?
- Przyszedłem, żeby cię podenerwować - powiedział i znów ten śmiech. Odwróciłam się w stronę Olivera.
- Co mam robić?
- Właściwie możemy już kończyć, teraz i tak nic z tobą nie zrobię - wzruszył ramionami - Chodź na śniadanie - poszłam za nim do jadalni. Na stole leżała wielka miska z jajecznicą. Przy stole siedzieli już Erica, Collin, Marc i Dylan - Nakładaj sobie - wskazał mi mój talerz. Zjedliśmy śniadanie. Potem miałam pójść z Dylanem, aby oprowadził mnie po Domu.
- Wow - powiedziałam, kiedy weszliśmy do salonu. Był to duży pokój o miętowym wystroju. Trochę zdziwił mnie ten kolor, ale no cóż. Poszliśmy do piwnicy, która przypominała sale tortur, nie żeby były tam jakieś urządzenia, ale obdarte, szare ściany itp. Dalej pokazał mi gdzie jest biuro Jake'a i pokoje współlokatorów. Kilka najważniejszych pokoi i główną łazienkę. Nie weszliśmy do ok. 20 pomieszczeń, o ile nie więcej.
- Dziękuję - szepnęłam, kiedy staliśmy w pralni.
- Spoko - zaśmiał się - To nic takiego.
- Ale mi chodzi o to... no, że mnie - przełknęłam ślinę - uratowałeś... przed Marciem.
- Okej - uśmiechnął się - Nie ma sprawy - zapadła chwila ciszy.
- To już wszystko? - zapytałam.
- Tak - odpowiedział i usłyszałam trzask drzwi z dołu. Poszliśmy powoli w tym kierunku. Do domu weszli Jake i Evan.
- Hej - przywitałam się. Evan miał w rękach dwie walizki, a Jake walizkę i kosmetyczkę. Wszystko zanieśli do mojego pokoju - Nie chce mi się tego rozpakowywać - westchnęłam.
- Nie musisz - wzruszył ramionami Dylan - Przecież jak Natalie przyjdzie to ci rozpakuje.
- Kto to Natalie?
- Sprzątaczka - powiedzieli jednocześnie Evan i Jake.
- To co mogę teraz robić? - zapytałam.
- Możesz iść do salonu i oglądać telewizję - zaśmiał się Evan.
- Serio?
- A czemu nie? - zaśmiał się Jake - Ile kółek przebiegłaś? - zaczerwieniłam się - Ile?
- No pięć - szepnęłam na co ten znowu się zaśmiał. Chwilę podyskutował na ten temat z chłopakami i postanowił, że sam dzisiaj będzie ze mną ćwiczył. Ja nie miałam nic do gadania.
- Ale muszę? - jęczałam, kiedy staliśmy już przed domem - Już biegałam.
- Tym razem będziesz biegła ze mną - powiedział wskazując na las - Po lesie, wiesz taki jogging. Nie marudź - pobiegliśmy w stronę lasu. Muszę przyznać, że było miło. Powietrze jest świeże, słychać głosy ptaków. Przez pierwsze 10 minut nic nie mówimy.
- Słyszałeś to? - zatrzymuję się gwałtownie i rozglądam.
- Co? - też staje i patrzy na mnie z uśmiechem.
- To - mówię, po czym oboje się wsłuchujemy. Słychać było bieg dookoła nas. Ktoś nas otaczał. 

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział III

Kiedy zobaczyła Marca, poczuła wielką złość. Znowu przygwoździła go do ściany.
- To nie moja wina, że przez twoje chore zabawy jestem tu gdzie jestem - syknęła i odwróciła się w stronę innych - Nikt Wam nie każe mi pomagać, mogę sama wrócić do domu! - odwróciła  się i wybiegła przed Dom.
- Malia - ktoś chwycił ją za rękę, znowu miała łzy w oczach - Nie możesz odejść - powiedział Oliver. Zaśmiała się z goryczą.
- Ty też chciałeś się mnie pozbyć - wyrwała rękę.
- Wiesz chociaż w którą stronę jest miasto? - zapytał.
- Nie - burknęła - Ale wolę się zgubić niż siedzieć tutaj - spuściła wzrok - Na pewno nie chcę być niepotrzebna.
- Nie jesteś nie potrzebna - wydawało się jej, że mówi to szczerze, ale i tak  nie uwierzyła.
- Ta - popatrzyła na niego z politowaniem - Sam w to nie wierzysz. Słyszałam co mówiłeś - machnęła ręką - Słyszałam wszystkich.
- Nie dasz sobie rady sama - przekonywał.
- Po prostu mnie zostaw - powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu. Oliver odszedł z miną zbitego pieska. Odwróciła się tyłem do budynku i rozejrzała się. Myślała, w którą stronę powinna pójść.
- Malia - znowu ktoś próbował ją przekonać do zostania. Tym razem był to Jake - Nie możesz uciec.
- Nie uciekam - pokręciła głową - Odchodzę - powiedziała z naciskiem - To różnica - odwróciła się do niego - Możesz mi powiedzieć, w którą stronę jest Montgomery.
- Naprawdę masz zamiar odejść z powodu tych ciołków? Oni nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia. Zostajesz i tyle.
- Chcę wrócić do cioci i Niny, to nie jest moje miejsce to - zawahała się - Nie chcę się wcinać w wasz świat.
- Erici i Olivera też na początku nie chcieli. Też ich przekonywałem - powiedział - I dobrze na tym wyszli.
- Nie macie pojęcia jak długo nie mogłam stanąć na nogach, żyć normalnie - powiedziała dość cicho - A teraz kolejny raz coś próbuje mi to zepsuć - westchnęła - Chcę stabilności. Nie mam zamiaru być kulą u nogi - wypuściła powietrze.
- Tylko, że ty już nie możesz żyć normalnie. Jesteś wampirem i wilkołakiem... i cholera wie czym jeszcze. Jesteś bardzo potrzebna - Jackson wyciągnął do niej rękę, aby weszła z nim do środka. Wiedząc, że nie ma właściwie szans na ucieczkę, bo nie zna okolicy, a po za tym oni nie dadzą jej spokoju, w końcu zgodziła się
- Obym tego nie żałowała - westchnęła. Poszła do jadalni, Evan ją zaprowadził. Zadzwoniła do cioci i powiedziała jej o tym, że odchodzi, wyjeżdża do innego miasta i tym podobne ściemy, Ninie powtórzyła to samo. W końcu mogła odłożyć słuchawkę. Popatrzyła na stojących przed nią chłopaków - Szczęśliwi. Nie mam ubrań musimy po nie pojechać - prychnęła - Nie macie pojęcia jak Was nienawidzę.
- Jeszcze nas pokochasz - zaśmiał się Evan. W tej chwili do jadalni weszła Erica - A ją najbardziej - spiorunowała go wzrokiem i nalała sobie czegoś czerwonego do szklanki.
- To k-krew? - zapytała Malia.
- Oczywiście, że nie - powiedziała z sarkazmem Rica - To woda z barwnikiem - przewróciła oczami.
- To co z ubraniami? - próbowała nie zwracań uwagi na czarnowłosą. Ogólnie sama się dziwiła, jak łatwo na to wszystko się zgodziła. Na zostanie  tym Domu.
- Jutro po nie pojedziemy - odpowiedział Jake - Dzisiaj Milana pożyczy Tobie jakąś bluzkę - Malia zmarszczyła brwi niewiedząc kim jest ta Milana, ale dość szybko się zorientowała, że chodzi o Ericę, która zrobiła się czerwona na twarzy i ścisnęła tak mocno szklankę, że ją rozbiła. Rudowłosa cofnęła się o krok. Słychać było syk uchodzący z Erici. Kiedy spuściła z siebie powietrze, znowu nabrała normalnego koloru. Wyglądała jakby nic się nie stało.
- Nie licz na mnie - warknęła wychodząc.
- Właśnie naraziłeś nas na przynajmniej tydzień terroru - powiedział Collin do Jake.
- Oliver - powiedział Jake - Daj jej jakąś koszulkę i spodenki do spania - odwrócił się w stronę Malii - Widocznie nie możemy liczyć na Ericę, ale on da Tobie coś do spania - koło niej stanął właśnie Oliver z ubraniami - Evan dziś twoja kolej - i właściwie nie wiadomo, kiedy szła razem z Evanem do swojego, jak się okazało, pokoju.


OCZAMI MALII
Weszłam do swojego pokoju. O dziwo, nie był to ten, w którym się obudziłam. Ten był ładniejszy.
- OK - odwróciłam się w stronę Evana - Możesz już iść.
- Nie mogę - zaśmiał się, jakby to było śmieszne.
- Umiem się umyć i założyć spodenki - odsunęłam się od niego jeszcze dalej - Przysięgam - próbowałam to powiedzieć z powagą na ustach.
- Ja tu zostaję całą noc - powiedział nadal rozbawiony Evan.
- Niby po co? - uniosłam jedną brew.
- Jakby coś się działo - odpowiada. Wzdycham.
- Dobrze - idę prawdopodobnie do łazienki. Na półce, jest szampon, jakaś odżywka, balsam, mydło, żel pod prysznic, szczoteczka do zębów, pasta, szczotka do włosów i multum innych kosmetyków do twarzy i ciała. Weszłam pod prysznic i zaczęłam sobie cicho podśpiewywać.
- Ładnie śpiewasz, ale możesz jeszcze trochę poćwiczyć - dobiegł mnie głos zza drzwi. Zaczerwieniałam się. Zapomniałam, że on ma dobry słuch. Szybko się ubrałam w ciuchy Olivera i wyszłam z łazienki.
- Chcesz wysuszyć włosy? - pyta Evan.
- Nie chce mi się - siadam na łóżku - A ty nie chcesz się wykąpać?
- Biorę prysznic zawsze rano - siada na krześle naprzeciwko.
- To gdzie będziesz spał? - pytam. Wzrusza ramionami.
- Na krześle.
- Chyba nie będzie Ci zbyt wygodnie - stwierdzam i uśmiecham się - Możesz spać obok mnie - sama nie wiem czemu to zaproponowałam - Tylko weź jakiś koc, bo kołdrą się nie podzielę.
- No coś ty - śmieje się - Nie będę spał z tobą.
- Spoko - macham ręką - Nic się nie stanie - chłopak wzdycha i siada obok mnie. Oboje opieramy się o ścianę.
- Na pewno? - pyta i kiwam głową.
- Pić mi się chce - mówię.
- To pragnienie - mówi.
- Jaką ty widzisz różnicę?
- Pragnienie krwi, młode wampiry powinny ją pić co jakieś dwie godziny maksimum - wybiega z pokoju i dwie sekundy potem wraca z dzbankiem pełnym krwi. Wzdycham - Przyzwyczaisz się.
- Do picia krwi? - pytam z niedowierzaniem.
- Tak, to... normalne - parskam śmiechem.
- Ale ja jestem też wilkołakiem - mówię - To nic nie zmienia?
- Zmienia dużo - podaje mi szklankę z cieczą - Potrzebujesz jej zapewne więcej - wypijam. Siada znowu obok mnie - Wiem, to na początku wydaje się chore, niewiarygodne i tak dalej.
- Żebyś wiedział jak bardzo - westchnęłam - Ile ty w ogóle masz lat?
- 21.
- Serio? Jesteś nie wiele starszy ode mnie.
- Właściwie to o wiele więcej, ale kiedy mnie ugryziono miałem 21, więc jakby czas stanął.
- OK, to może inne pytanie - mówię - O co chodzi Erice?
- W sensie?
- Ona mnie nie lubi
- Ona cię nienawidzi - Evan parska śmiechem.
- Dzięki  - udaję obrażoną i odwracam się lekko.
- Wiesz, powiem Ci jedno, nie zbliżaj się do Olivera - mówi cicho, jakby bał się, że ktoś usłyszy. Właściwie przecież ktoś mógł nas usłyszeć - To jej chłopak - przez chwilę zapada cisza, ale znowu zaczynamy rozmawiać. Evan opowiedział jak on dwa lata temu przyłączył się do stada. Wcześniej był w innym. Dał mi kilka wskazówek dotyczących Erici i że ma na imię Milana, ale lepiej się do niej tak nie zwracać. Ja też mu powiedziałam parę rzeczy o sobie, oczywiście nie typu próba samobójcza. Mówił, że kiedy ktoś go ugryzł, dla niego to był po prostu szok i długo się z tym oswajał. Dowiedziałam się też, że skończył psychologię i coś jeszcze, ale nie pamiętam.
- Nienawidzę, kiedy ktoś myśli, że jestem słaba - mówię ziewając - Wiem, że jestem drobna i tak dalej, ale nie jestem słaba - przytaknął i po chwili już spałam.

Czuję, że jest otwarte okno. Myślę, że niedaleko jest jakieś jezioro, gdyż czuję jego zapach. Podnoszę się do pozycji leżącej i przez chwilę zapominam o tragedii minionych dni. Napawam się tym porankiem. Po chwili orientuję się, że nie ma obok mnie Evana, ani nigdzie w pokoju. Rozglądam się przez chwilę, po czym z hukiem wchodzi do pokoju Collin i Oliver.
- Pora wstawać Śpiąca Królewno - wykrzykuje Collin - Przynieśliśmy ci ciuchy - rzuca mi na pościel bieliznę sportową i jakieś męskie dresy. Oliver podaje mi szklankę z krwią.
- Pewnie chce ci się pić - wreszcie ktoś nie nazywa tego pragnieniem. Wypijam.
- Która godzina? - przeciągam się.
- 5: 45 - odpowiada Collin.
- Dlaczego mam wstawać tak wcześnie? - prawie wykrzykuję.
- Trening - odpowiadają zgodnie. Ospale schodzę z łóżka i kieruję się do łazienki. Po pięciu minutach wychodzę uczesana w zwykłego kucyka i ubrana w dresy. Wychodzimy przed dom.
- Na początek przebiegnij 40 razy dookoła domu - mówi do mnie Collin - A i nie wolno ci używać mocy.
- Chyba sobie żartujesz - parsknęłam - Nie żartujesz?
- Nie - odzywa się Oliver, a ja wydaję z siebie zduszony jęk i zaczynam truchtać.




Przepraszam, że długo nie dodawałam, ale dostałam nowe książki i się zaczytałam ;)
Ogólnie wiem, że rozdział nie jest zachwycający, ale zabrakło mi weny. Przepraszam.

piątek, 2 maja 2014

Rozdział II

- Ledwo Wam uwierzyłam, że jestem jakimś wampirem - odezwała się Malia - Ogarnijcie się, OK?
- Przed chwilą przygwoździłaś Marca do ściany, wiesz ile na to potrzeba siły? Nie umieją tego zrobić nawet stuletnie wampiry, a co dopiero ty? Nic dziwnego, że przeżyłaś przemianę skoro okazałaś się być tak silna - powiedział Jake.
- To by wyjaśniało pierścień - wyrwał się z zamyślenia Oliver - Przecież znaczy on wielogatunkowość - Malia dalej im nie wierzyła i przewróciła oczami.
- Gdzie macie mój telefon? - zapytała z rozdrażnieniem.
- Znajdź go - uśmiechnął się Marc - Zamknij oczy i wyczuj skąd dobiega dźwięk - dziewczyna zrobiła jak jej kazał i w sekundę znalazła się w jakimś pokoju.
- Wow - tylko to potrafiła wydusić - Jak ja to...
- Zrobiłam? - dokończył ktoś zza jej pleców, tym kimś był Dylan. Rozejrzała się i wyciągnęła telefon z szuflady. Sama nie wiedziała skąd wiedziała, że jest właśnie tam. Odebrała.
- Malia - wrzasnęła jej rozradowana Nina - Matko, gdzieś ty się podziewała? Tak się o ciebie martwiłam. Wiem, że wysyłałaś SMS'y, że nie zbyt możesz gadać itd., ale ja nie mogłam się przestać martwić - tak ciągnął się jej słowotok przez kolejne 10 minut, aż reszta "stada" przyszła. Wtedy podeszła do niej Rica i wyrwała jej telefon.
- Co robisz?! - wrzasnęła Malia.
- Słuchaj kotek - wysyczała jej do telefonu - Wiem, że długo nie widziałaś się ze swoją psiapsiółeczką, ale mamy ważną sprawę do obgadania - popatrzyła Mali w oczy - Nara - zakończyła stanowczo. Nina była zszokowana. Wzięła zamach i rzuciła z całej siły telefonem przez okno. Komórka rozwaliła kilka drzew i zrobiła kilku centymetrową dziurę w ziemi - Skoro wy jej nie uświadomiliście - popatrzyła leniwie na wszystkich chłopaków po kolei - Ja to zrobię. Pierwsza zasada nie zadajesz się z tą koleżanką, będziesz chodzić do innej szkoły, a najlepiej jakbyś w ogóle z nikim się nie zadawała z poza Domu - jej oczy robiły się coraz bardziej czerwone, aż w końcu ich kolor przybrał barwę płomieni. Jakby była zła za to, że Malia w ogóle tam jest - Każde twoje wyjście będzie kontrolowane. Codziennie po 4 godziny trening i nie ma, że ci się nie chce. Musisz powiedzieć swojej rodzinie, że wyjeżdżasz i nigdy nie wrócisz - uśmiechnęła się złowrogo - Aha - zaczęła dość cicho - Będziesz musiała zabijać ludzi, żeby się nimi pożywić - jej oczy wróciły znowu do swojego koloru - Podziękuj Marcowi - krzyknęła zamykając z trzaskiem drzwi, po kilku sekundach drzwi wyleciały z futryny. Malia spojrzała na wszystkich po kolei. Jake, Evan i Oliver mieli rozzłoszczone miny, a reszta była jakby znudzona.
- Tto... to prawda? - przełknęła ślinę Malia, na co wszyscy kiwnęli głowami. Dziewczyna w moment znalazła się przed domem, chciała uciec, ale poczuła, że ktoś ją trzyma - Puśćcie mnie! Nie mam zamiaru tu zostać! Jesteście psychiczni, ograniczeni i w ogóle... - nie było jej dane dokończyć, gdyż zasłonili jej usta ręką.
- Uspokój się - powiedział Jake - Chodź do lustra - poszli, nadal wściekła dziewczyna spojrzała w lustro. Miała tak samo, a nawet bardziej czerwone oczy niż, kiedy Erica na nią krzyczała. Miała bielszą skórę niż, kiedy się obudziła, pazury zastępowały paznokcie, a jej czerwone włosy niemal płonęły, kły wystawały z jej ust, pazury zastępowały paznokcie. We wszystkim tym można było znaleźć pewnego rodzaju urodę.
- Przepraszam - jęknęła i natychmiast zmienił się jej wygląd.
- Ty tego nie rozumiesz - odezwał się Evan - Nie możesz już żyć jak jeszcze niedawno. Jesteś wampirem.
- Mogę. Dam sobie radę - wyrwała rękę.
- Nie dasz, nie jesteś w stanie panować nad emocjami. A jeśli ktoś cię nakryje nie tylko ty zginiesz, ale i wszystkie istoty nadprzyrodzone - spojrzał jej w oczy.
- Weź ją do pokoju - wtrącił Jake. Malia wystraszyła się, ale ostatecznie nie miała czego, gdyż Evan miał z nią po prostu porozmawiać. Dostała drinka zmieszanego z krwią.
- Zacznijmy od początku - usiadł na kanapie na przeciwko dziewczyny - Wiesz jak się przemieniłaś?
- No, nie do końca, ale naprawdę nie potrzebuję tego wiedzieć.
- Potrzebujesz - stwierdził - Otóż Marc dał Ci swoją krew i Cię zabił.
- Dlaczego?
- Dla zabawy - wzruszył ramionami - Uważał, że nie przeżyjesz przemiany. Z resztą ja też nie - powiedział jak gdyby nic.
- A dlaczego mnie nie zostawił?
- Zostawiłby, ale Dylan was zauważył.
- A to dla was normalne?
- Nie - pokręcił głową - On jest... jakby... inny. Nie możemy tego robić, ale on uważa, że to świetna zabawa.
- A dlaczego nie miałabym przeżyć?
- Bo przeżywają tylko ci najsilniejsi - przerwał - A ty bez urazy, ale wyglądasz na słabą. Musisz być bardzo, ale to bardzo silna psychicznie - pokiwał głową - Przejdźmy do rzeczy ważniejszych.
- Spoko - położyła ręce na kolanach.
- Musisz zrezygnować z pracy w barze u ciotki.
- Co? - zmarszczyła brwi - Skąd wiesz gdzie pracuje?
- Wiem o tobie wszystko - wzruszył ramionami jakby to było normalne - Marc wybiera ofiary, które mają według niego spieprzone życie.
- I ja takie miałam? - zapytała cicho.
- Nie martw się... - chciał coś powiedzieć.
- Nie - machnęła ręką - Mów dalej.
- Będziesz mieszkała z nami. Będziesz chodziła do szkoły z Oliverem i Collinem.
- Nie da się tego wszystkiego jakoś cofnąć?
- Nie. Będziemy musieli nauczyć cię polować.
- Na ludzi?!
- Nie będziesz musiała ich zabijać, tylko pić z nich krew i hipnotyzować, aby nic nie pamiętali. Skontaktujemy się z czarownicą, jeśli się zgodzi to przyjedzie i pomoże ci kontrolować twoją dwugatunkowość. Nikt nie może się o niej dowiedzieć, gdyż cię po prostu zabiją, nas też. Masz jakieś pytania?
- Dlaczego nie pamiętam przemiany?
- To normalne. Przemiana trwa zawsze tydzień, ale nie każdy ją pamięta. Masz szczęście, że nie pamiętasz. To ogromny ból i nie wiesz co się z tobą dzieje. Nie jesteś sobą. Jeszcze coś?
- Dlaczego akurat z tobą rozmawiam o tym wszystkim?
- Bo skończyłem psychologie - uśmiechnął się - Wiesz, miałem długie życie. Narazie to chyba wszystko co powinnaś wiedzieć - zmarszczył brwi.
- A wygląd? Jak to wszystko ukryć?
- Na razie musisz nosić okulary przeciwsłoneczne. Unikaj czosnku i drewna.
- Czosnek zabija?
- Nie - roześmiał się - Po prostu mamy bardzo wyczulony węch i to okropnie śmierdzi. Wszystkiego Cię nauczymy. Najlepiej zadzwoń już do ciotki i tej przyjaciółki.
- A wy wszyscy wiecie o mnie wszystko czy tylko ty?
- Właściwie tylko ja, Marc i Jake. Wiemy o rodzicach, próbie samobójstwa, bulimii, znajomych, Drake'u...
- Co?! O nim wiecie? - oburzyła się - Skąd wy to bierzecie?
- Kiedy jesteś wampirem jest wszystko łatwiejsze.
- A ty nim jesteś?
- Nie, ja jestem wilkołakiem. Z resztą jak Jake, Dylan i Oliver. Aha i Jake jest Alfą, jest przywódcą.
- I się tak przyjaźnicie? Wampiry z wilkołakami?
- Tak, chociaż to jest dość nietypowe. Jesteśmy jedynym mieszanym stadem. Zapomniałbym od 23:00 do 3:00 będziesz miała trening, każdego dnia. Musisz się dużo nauczyć i dowiedzieć. Nie wiem kto  będzie Cię uczył. Idź zadzwoń.
- Jakby nie mam telefonu - powiedziała - Zostaw wyrzucony przez okno.
- Możesz użyć domowego. Jest w jadalni.
- OK idę - wyszła z pokoju. Trochę się przeraziła tym wszystkim. Właściwie nie wiedziała gdzie jest jadalnia, ale od razu pozwiedza Dom.
- Jest nam nie potrzebna - usłyszała głos Olivera, kiedy była na chyba 1 piętrze - Możemy ją zabić.
- Nie - powiedział Jake, mówili przyciszonymi głosami - Jest cenna, nie będziemy zabijać swoich.
- Jest słaba - powiedział Marc - Możemy ją zabrać do ołtarza i zamknąć.
- Jest tylko obciążeniem - mówił Oliver. Przybliżyła się do drzwi skąd słyszała dźwięk.
- Decyzja zapadła, ona zostaje - powiedział stanowczo.
- To możemy poużywać jej do innych celów - powiedział chamsko Marc.
- Pamiętaj, że to ty ją przemieniłeś - usłyszała Dylana - Jesteś obrzydliwy.
- Przyda się - szedł w zaparte Jake - Mógłbyś być poważniejszy Wilson.
- Jest niepotrzebna, będzie przeszkadzała. I będzie problem z Ericą, ona jej nie znosi - powiedział Oliver - Malia nie powstrzymywała już łez, które miała w oczach. Myśl, że jest, aż tak niepotrzebna i niechciana dobijała ją. Sama nie wie, dlaczego poleciały jej łzy, tak łatwo. Nie płakała nawet na pogrzebie rodziców. Była twarda. Kilka minut słuchała co mówią. Marc opowiadał jaka jest beznadziejna i co przeszła, więc już wszyscy wiedzieli o niej. W środku byli Jake, Marc, Oliver, Dylan i Collin. Tylko Collin i Jake uważali, że powinna zostać. Nagle wszyscy ucichli. Oparła się o ścianę i drzwi się otworzyły.
- Malia? - Jake był zszokowany. Zobaczył jej łzy. Reszta podeszła.

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział I

13 luty 2014

- Hej - przywitała Nine Malia, wsiadając do jej auta.- Hej - odpowiedziała jak zwykle z uśmiechem - Co tam?
- U mnie nic, ale to twoje nowe autko jest... śliczne - klepnęła siedzenie.
- No wiem - zaśmiała się - Zapinaj pasy - poleciła. Pojechały do szkoły. Dzień jak co dzień. Malia nie miała zbyt dużej ilości znajomych, właściwie tylko Ninę. Odkąd próbowała popełnić samobójstwo, kiedy miała 15 lat (z powodu rodziców) ludzie po prostu się jej bali. Nie chciała się wtedy popisać, tylko nie mogła znieść myśli, że to przez nią jej rodzice leżą w grobie.
- Do zobaczenia - pomachała Ninie na pożegnanie, kiedy ta podwiozła ją pod bar cioci.
- Pa, przychodzisz dzisiaj do mnie? - zapytała.
- Nie mogę - Nina westchnęła i odjechała. Malia jak zwykle przywitała się z ciocią, przebrała w uniform i zaczęła obsługiwać klientów.
- Przychodzisz na kolację? - zapytała ciocia, kiedy wychodziły.
- Nie, zjem dzisiaj sama - uśmiechnęła się i poprawiła torbę na ramieniu - Do jutra - pomachała.
- Może cię podwiozę - zaproponowała - Jest strasznie ciemno.
- Ciociu, nie mieszkam aż tak daleko - zaśmiała się - Przejdę się.
- OK - wsiadła do auta i odjechała.Właściwie każdy dzień wyglądał tak samo, tylko czasem ona przychodziła do Nina albo Nina do niej.
- Hej śliczna - usłyszała czyjś głos za sobą. Przyśpieszyła - Czemu się tak śpieszysz - złapał ją za ramię i odwrócił. Znała go, to stały klient baru cioci - Wydaje mi się - odsunął jej włosy za ucho - że mieszkasz sama - zrobiła wielkie oczy, a on się roześmiał. Nagle popchnął ją w jedną z uliczek i prawie straciła równowagę. Ugryzł się w nadgarstek - Pij - przyłożył jej do ust, zaczęła się wyrywać, ale on ją popchnął na ścianę. Poczuła krew w ustach. Co on wyprawia?! W końcu odsunął się od niej, a ona otarła ręką usta, nadal trzymał jej nadgarstek.
- Co ci odbiło? - wysyczała. Przyparł ją do ściany i złapał jej nadgarstki. Odsunął włosy z szyi.
- Masz bardzo ładne włosy - szepnął, a ona głośno przełknęła ślinę. Była przerażona. Nagle coś ją mocno ukuło, a właściwie wbiło się w jej szyję. Spojrzała w kierunku skąd pochodził ból i zobaczyła jego, wysysał z niej krew.
- Matko - wyszeptała, nic więcej nie była w stanie wydusić. Czuła jak słabnie. Słyszała jakieś plotki, że w Montgomery są nadnaturalne istoty, ale kto by w to wierzył?
- Marc ! - usłyszała jak ktoś biegnie w ich stronę - Co ty robisz?! - to ostatnie co usłyszała, ponieważ zasłabła.

- Siedź przy niej - usłyszała jakiś głos. Spróbowała podnieść głowę, ale było jej strasznie ciężko.  W końcu udało jej się. Usiadła i otworzyła oczy, ale od razu odskoczyła i walnęła w coś głową.
-Spokojnie - chłopak wyciągnął do niej rękę. Dotknęła swojej szyi, nie poczuła żadnego śladu - Jestem Oliver - dziewczyna cały czas okropnie się bała - Nie bój się, pójdę po kogoś, a ty się nie ruszaj - wyszedł z pokoju. Nie ruszać się? To chyba jakiś żart. Malia rozejrzała się, była w wielkim łóżku w wielkim pokoju o kremowym wystroju. Wstała, była bardzo słaba. Podeszła do lustra, cofnęła się o cztery kroki i zakryła ręką usta, przeraziło ją to co w nim zobaczyła.
- Malia - ktoś ją zawołał i podskoczyła. W drzwiach stał Oliver i jakiś mężczyzna. Znieruchomiała - Spokojnie - powiedział.
- Jak mam być spokojna - wybuchła - Jestem nie wiadomo gdzie i mam czerwone oczy i jestem blada jak dupa i... - Oliver złapał ją za rękę, a ta podskoczyła.
- Wiesz który dzisiaj? - zapytał mężczyzna.
- Nie - powiedziała słabo - 13 lutego?
- Nie, jest 20 lutego - cofnęła się i potknęła o coś, ale Oliver ją złapał - Przemieniałaś się - uprzedził jej pytanie.
- Co?! - potrząsnęła głową - Weźcie się pieprznijcie - wyrwała rękę. W tym momencie do pokoju wszedł ten facet, który ją wcześniej zaatakował.
- Ona żyje? - był naprawdę zdziwiony. Malia zaczęła drżeć, kiedy do niej podszedł, trochę go to rozbawiło - Jesteś za słaba - zmarszczył brwi - Jakim cudem przeżyła przemianę?! - zwrócił się do reszty.
- Dlaczego tak wyglądam? - zapytała.
- Jesteś wampirem - powiedział jak gdyby nic. Nie uwierzyła i zaczęła się śmiać - Nie żyjesz, gdybym cię nie przemienił, nie byłoby cię tutaj - zrozumiała, że to miało jakiś sens, co prawda brzmiało jak z bajki. Nagle złapał ją za rękę i krzyknęła - Skąd to masz? - prawie krzyknął. Natychmiast podszedł mężczyzna, który stał obok Olivera.
- Zostaw ją - krzyknął i wyrwał jej rękę.
- Ale popatrz co ma! Pierścień - spojrzał na jej pierścionek.
- Skąd go masz? - zapytał spokojnie. Zaczęła się jąkać.
- Em, no... od mojej mamy - odpowiedziała. W tym momencie poczuła nagłe pragnienie - O Boże - Oliver uśmiechnął się.
- Chcesz krwi? - Oliver uniósł brew.
- Czujesz pragnienie? - zapytał mężczyzna po prawej, ten lepszy.
- Chyba tak - dyszała.
- Przynieś jej 0rh+ - zwrócił się do tego, który był wredny. Z każdą sekundą czuła się gorzej. Nie mogła złapać oddechu.
- Mów do mnie Jake - uśmiechnął się mężczyzna, a ta spojrzała na niego z wyrzutem. Przecież ona się  dusiła, a ten jej o imieniu gada! - Tak ogólnie - złapał ją za ramiona - Oddychaj głęboko.
- Co się ze mną dzieje? - spojrzała w jego oczy.
- Potrzebujesz krwi. Jak mówiliśmy jesteś wampirem. Dlatego masz czerwone oczy, jesteś blada i chcesz krwi - posadził ją na stole.
- Dajcie mi po prostu wody - wydyszała. Dalej nie mogła się przekonać do tego co mówili. W tej chwili przyszedł do pokoju tamten mężczyzna z butelką czerwonej cieczy - Jeśli to krew, nie wypiję tego.
- Nie masz wyboru - Jake przyłożył jej do ust butelkę. Nagle jej to bardzo zasmakowało i sama wzięła ją w dłonie. Wypiła do samego dna i otarła usta ręką. Poczuła ulgę i westchnęła. Jake uśmiechnął się - Teraz... powiedz skąd twoja mama ma ten pierścień.
- Nie wiem - odpowiedziała.
- A nie możesz do niej zadzwonić czy coś? - nie wiedziała co powiedzieć.
- Nie ma rodziców - wtrącił się mężczyzna - Umarli w wypadku samochodowym - dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem i wyrzutem.
- Skąd wiesz? - zapytała cicho.
- Starannie wybieram ofiary - zaśmiał się, a ona poczuła ogromny gniew. W jednej sekundzie przycisnęła go do ściany. Wszyscy byli zaskoczeni, łącznie z nią. Gwałtownie się odsunęła i zakryła ręką usta. Pierwszy odezwał się Jake.
- OK, idziemy do jadalni - powiedział i wziął ją za rękę.
- A nie mogę iść do domu - zapytała z nadzieją, zaśmiali się - Co was tak śmieszy?
- Teraz tu jest twój dom - Oliver uśmiechnął się.
- Nie - chciała się odsunąć, ale Jake trzymał jej ramię.
- Jesteś wampirem, nie poradzisz sobie sama - powiedział Jake - Przez niego - wskazał na stojącego obok Olivera faceta - Jesteś częścią stada - po dziesięciominutowej wymianie zdań. Dała się zaprowadzić do jadalni. Było to ogromne pomieszczenie, panował ciemny nastrój. Przy stole siedziało trzech mężczyzn i jedna dziewczyna, która kiedy zobaczyła Malie zrobiła ogromne oczy.
- Kto to? - pierwszy odezwał się chłopak siedzący obok dziewczyny.
- Malia - powiedział Jake - Marc ją przemienił - czyli ten facet  ma na imię Marc. Usłyszała obelgi ze strony dziewczyny siedzącej przy stole w stronę Marca. Oliver wskazał Malii miejsce obok niego, aby usiadła - No cóż... to jest Erica - wskazał na dziewczynę - Evan - pokazał na loczka - Collin - siedział obok Evana - i Dylan - siedział obok Collina - Mnie, Olivera i Marca już znasz.
- Yhym - pokiwała i usiadła. Jedli już, kiedy usłyszała swój telefon - Muszę odebrać - przypomniała sobie, że nie kontaktowała się z nikim tydzień. Wstała - Gdzie macie mój telefon?
- Słyszysz go? - zapytał Evan.
- No i to strasznie głośno - przewróciła oczami. Nadal była trochę skrępowana w ich towarzystwie.
- Ale to dziwne - zamyślił się Jake - wcześniej widziałem jak rosły Ci pazury - nie zauważyła tego - A teraz słyszysz coś co jest na czwartym piętrze, a my jesteśmy na parterze.
- To jakby była wampirem... - powiedział Collin, zauważyła, że on też ma czerwone oczy.
- I wilkołakiem, jednocześnie...