piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział I

13 luty 2014

- Hej - przywitała Nine Malia, wsiadając do jej auta.- Hej - odpowiedziała jak zwykle z uśmiechem - Co tam?
- U mnie nic, ale to twoje nowe autko jest... śliczne - klepnęła siedzenie.
- No wiem - zaśmiała się - Zapinaj pasy - poleciła. Pojechały do szkoły. Dzień jak co dzień. Malia nie miała zbyt dużej ilości znajomych, właściwie tylko Ninę. Odkąd próbowała popełnić samobójstwo, kiedy miała 15 lat (z powodu rodziców) ludzie po prostu się jej bali. Nie chciała się wtedy popisać, tylko nie mogła znieść myśli, że to przez nią jej rodzice leżą w grobie.
- Do zobaczenia - pomachała Ninie na pożegnanie, kiedy ta podwiozła ją pod bar cioci.
- Pa, przychodzisz dzisiaj do mnie? - zapytała.
- Nie mogę - Nina westchnęła i odjechała. Malia jak zwykle przywitała się z ciocią, przebrała w uniform i zaczęła obsługiwać klientów.
- Przychodzisz na kolację? - zapytała ciocia, kiedy wychodziły.
- Nie, zjem dzisiaj sama - uśmiechnęła się i poprawiła torbę na ramieniu - Do jutra - pomachała.
- Może cię podwiozę - zaproponowała - Jest strasznie ciemno.
- Ciociu, nie mieszkam aż tak daleko - zaśmiała się - Przejdę się.
- OK - wsiadła do auta i odjechała.Właściwie każdy dzień wyglądał tak samo, tylko czasem ona przychodziła do Nina albo Nina do niej.
- Hej śliczna - usłyszała czyjś głos za sobą. Przyśpieszyła - Czemu się tak śpieszysz - złapał ją za ramię i odwrócił. Znała go, to stały klient baru cioci - Wydaje mi się - odsunął jej włosy za ucho - że mieszkasz sama - zrobiła wielkie oczy, a on się roześmiał. Nagle popchnął ją w jedną z uliczek i prawie straciła równowagę. Ugryzł się w nadgarstek - Pij - przyłożył jej do ust, zaczęła się wyrywać, ale on ją popchnął na ścianę. Poczuła krew w ustach. Co on wyprawia?! W końcu odsunął się od niej, a ona otarła ręką usta, nadal trzymał jej nadgarstek.
- Co ci odbiło? - wysyczała. Przyparł ją do ściany i złapał jej nadgarstki. Odsunął włosy z szyi.
- Masz bardzo ładne włosy - szepnął, a ona głośno przełknęła ślinę. Była przerażona. Nagle coś ją mocno ukuło, a właściwie wbiło się w jej szyję. Spojrzała w kierunku skąd pochodził ból i zobaczyła jego, wysysał z niej krew.
- Matko - wyszeptała, nic więcej nie była w stanie wydusić. Czuła jak słabnie. Słyszała jakieś plotki, że w Montgomery są nadnaturalne istoty, ale kto by w to wierzył?
- Marc ! - usłyszała jak ktoś biegnie w ich stronę - Co ty robisz?! - to ostatnie co usłyszała, ponieważ zasłabła.

- Siedź przy niej - usłyszała jakiś głos. Spróbowała podnieść głowę, ale było jej strasznie ciężko.  W końcu udało jej się. Usiadła i otworzyła oczy, ale od razu odskoczyła i walnęła w coś głową.
-Spokojnie - chłopak wyciągnął do niej rękę. Dotknęła swojej szyi, nie poczuła żadnego śladu - Jestem Oliver - dziewczyna cały czas okropnie się bała - Nie bój się, pójdę po kogoś, a ty się nie ruszaj - wyszedł z pokoju. Nie ruszać się? To chyba jakiś żart. Malia rozejrzała się, była w wielkim łóżku w wielkim pokoju o kremowym wystroju. Wstała, była bardzo słaba. Podeszła do lustra, cofnęła się o cztery kroki i zakryła ręką usta, przeraziło ją to co w nim zobaczyła.
- Malia - ktoś ją zawołał i podskoczyła. W drzwiach stał Oliver i jakiś mężczyzna. Znieruchomiała - Spokojnie - powiedział.
- Jak mam być spokojna - wybuchła - Jestem nie wiadomo gdzie i mam czerwone oczy i jestem blada jak dupa i... - Oliver złapał ją za rękę, a ta podskoczyła.
- Wiesz który dzisiaj? - zapytał mężczyzna.
- Nie - powiedziała słabo - 13 lutego?
- Nie, jest 20 lutego - cofnęła się i potknęła o coś, ale Oliver ją złapał - Przemieniałaś się - uprzedził jej pytanie.
- Co?! - potrząsnęła głową - Weźcie się pieprznijcie - wyrwała rękę. W tym momencie do pokoju wszedł ten facet, który ją wcześniej zaatakował.
- Ona żyje? - był naprawdę zdziwiony. Malia zaczęła drżeć, kiedy do niej podszedł, trochę go to rozbawiło - Jesteś za słaba - zmarszczył brwi - Jakim cudem przeżyła przemianę?! - zwrócił się do reszty.
- Dlaczego tak wyglądam? - zapytała.
- Jesteś wampirem - powiedział jak gdyby nic. Nie uwierzyła i zaczęła się śmiać - Nie żyjesz, gdybym cię nie przemienił, nie byłoby cię tutaj - zrozumiała, że to miało jakiś sens, co prawda brzmiało jak z bajki. Nagle złapał ją za rękę i krzyknęła - Skąd to masz? - prawie krzyknął. Natychmiast podszedł mężczyzna, który stał obok Olivera.
- Zostaw ją - krzyknął i wyrwał jej rękę.
- Ale popatrz co ma! Pierścień - spojrzał na jej pierścionek.
- Skąd go masz? - zapytał spokojnie. Zaczęła się jąkać.
- Em, no... od mojej mamy - odpowiedziała. W tym momencie poczuła nagłe pragnienie - O Boże - Oliver uśmiechnął się.
- Chcesz krwi? - Oliver uniósł brew.
- Czujesz pragnienie? - zapytał mężczyzna po prawej, ten lepszy.
- Chyba tak - dyszała.
- Przynieś jej 0rh+ - zwrócił się do tego, który był wredny. Z każdą sekundą czuła się gorzej. Nie mogła złapać oddechu.
- Mów do mnie Jake - uśmiechnął się mężczyzna, a ta spojrzała na niego z wyrzutem. Przecież ona się  dusiła, a ten jej o imieniu gada! - Tak ogólnie - złapał ją za ramiona - Oddychaj głęboko.
- Co się ze mną dzieje? - spojrzała w jego oczy.
- Potrzebujesz krwi. Jak mówiliśmy jesteś wampirem. Dlatego masz czerwone oczy, jesteś blada i chcesz krwi - posadził ją na stole.
- Dajcie mi po prostu wody - wydyszała. Dalej nie mogła się przekonać do tego co mówili. W tej chwili przyszedł do pokoju tamten mężczyzna z butelką czerwonej cieczy - Jeśli to krew, nie wypiję tego.
- Nie masz wyboru - Jake przyłożył jej do ust butelkę. Nagle jej to bardzo zasmakowało i sama wzięła ją w dłonie. Wypiła do samego dna i otarła usta ręką. Poczuła ulgę i westchnęła. Jake uśmiechnął się - Teraz... powiedz skąd twoja mama ma ten pierścień.
- Nie wiem - odpowiedziała.
- A nie możesz do niej zadzwonić czy coś? - nie wiedziała co powiedzieć.
- Nie ma rodziców - wtrącił się mężczyzna - Umarli w wypadku samochodowym - dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem i wyrzutem.
- Skąd wiesz? - zapytała cicho.
- Starannie wybieram ofiary - zaśmiał się, a ona poczuła ogromny gniew. W jednej sekundzie przycisnęła go do ściany. Wszyscy byli zaskoczeni, łącznie z nią. Gwałtownie się odsunęła i zakryła ręką usta. Pierwszy odezwał się Jake.
- OK, idziemy do jadalni - powiedział i wziął ją za rękę.
- A nie mogę iść do domu - zapytała z nadzieją, zaśmiali się - Co was tak śmieszy?
- Teraz tu jest twój dom - Oliver uśmiechnął się.
- Nie - chciała się odsunąć, ale Jake trzymał jej ramię.
- Jesteś wampirem, nie poradzisz sobie sama - powiedział Jake - Przez niego - wskazał na stojącego obok Olivera faceta - Jesteś częścią stada - po dziesięciominutowej wymianie zdań. Dała się zaprowadzić do jadalni. Było to ogromne pomieszczenie, panował ciemny nastrój. Przy stole siedziało trzech mężczyzn i jedna dziewczyna, która kiedy zobaczyła Malie zrobiła ogromne oczy.
- Kto to? - pierwszy odezwał się chłopak siedzący obok dziewczyny.
- Malia - powiedział Jake - Marc ją przemienił - czyli ten facet  ma na imię Marc. Usłyszała obelgi ze strony dziewczyny siedzącej przy stole w stronę Marca. Oliver wskazał Malii miejsce obok niego, aby usiadła - No cóż... to jest Erica - wskazał na dziewczynę - Evan - pokazał na loczka - Collin - siedział obok Evana - i Dylan - siedział obok Collina - Mnie, Olivera i Marca już znasz.
- Yhym - pokiwała i usiadła. Jedli już, kiedy usłyszała swój telefon - Muszę odebrać - przypomniała sobie, że nie kontaktowała się z nikim tydzień. Wstała - Gdzie macie mój telefon?
- Słyszysz go? - zapytał Evan.
- No i to strasznie głośno - przewróciła oczami. Nadal była trochę skrępowana w ich towarzystwie.
- Ale to dziwne - zamyślił się Jake - wcześniej widziałem jak rosły Ci pazury - nie zauważyła tego - A teraz słyszysz coś co jest na czwartym piętrze, a my jesteśmy na parterze.
- To jakby była wampirem... - powiedział Collin, zauważyła, że on też ma czerwone oczy.
- I wilkołakiem, jednocześnie...


piątek, 18 kwietnia 2014

Prolog

13 czerwca 2009

- Nie ma dyskusji - ojciec pociągnął Malie za ramię. Ta wsiadła na tylne siedzenie auta - Czemu ty jesteś tak dziecinna?!
- Bo mi na nic nie pozwalacie - krzyknęła, a ojciec zapalił samochód.
- Malia - mama spróbowała położyć dłoń na jej, ale ta ją wyrwała - Mieliśmy swoje powody.
- Podaj mi chociaż jeden - machnęła ręką.
- Oni mają po 15-17 lat, a ty 14 - ojciec zacisnął ręce na kierownicy.
- Było kilka osób w moim wieku - założyła ręce na piersi - Nie macie pojęcia jaki to wstyd, kiedy rodzice zabierają cię z imprezy roku! To był zaszczyt, że mnie zaprosili! Jesteście okropni!
- Uspokój się, wyjdzie ci to na dobre - mówił poddenerwowany tata.
- Na pewno - zakpiła - Jezu, jest tylu rodziców na świecie, a ja trafiłam na was! Jesteście najgorsi!
- Nie mów tak, bo kiedyś będziesz żałowała - powiedziała łagodnie mama. Ona zawsze to mówiła, kiedy w jakiś sposób ich obrażała. Malia nie mogła powiedzieć, że byli źli, ale surowi.
- Jak tylko wrócimy do domu masz szlaban na miesiąc - odchrząknął ojciec.
- Co ja jestem, dziecko?!
- Tak - krzyknął. Dziewczyna poczuła przeszywający ból i jakby zasnęła.

- Matko - westchnęła. Nie mogła otworzyć oczu, słyszała regularne pikanie i czuła specyficzny zapach. Szpital. Za siódmym podejściem otworzyła powieki - Oj - światło ją oślepiło. Zobaczyła, że jest podłączona do... czegoś. Podniosła się z wysiłkiem i rozejrzała. Była bardzo słaba  - O cholera - noga ją zabolała. Była sama w pomieszczeniu.
- O obudziłaś się - do pokoju weszła pielęgniarka - Zawołam doktora - Po chwili wszedł do sali prawdopodobnie doktor. Miał na oko 30 lat, może trochę mniej.
- Co się stało? - zapytała zaspanym głosem Malia.
- Jestem doktor Blue. Co ostatnie pamiętasz? - wyciągnął długopis.
- Kłóciłam się z rodzicami i... nic. A gdzie oni są? - zmarszczyła brwi.
- Mieliście wypadek samochodowy, a rodzice leżą w innej sali.
- Co?! Ałaa - złapała się za nogę.
- Może cię boleć, bo masz ją złamaną - powiedział spokojnym głosem.
- Co z rodzicami? - denerwowała się o nich.
- Teraz skup się na swoim zdrowiu...
- Nie! Ja chcę wiedzieć co z nimi!
- Uspokój się - powiedział spokojnie - Masz kogoś kto mógłby się tobą zaopiekować?
- A czemu rodzice nie mogą?!
- Masz?
- Do cholery jasnej! Co z moimi rodzicami?! Jest z nimi aż tak źle, że nie chcesz mi powiedzieć? - zorientowała się, że powiedziała do lekarza ty - Przepraszam - mruknęła.
- Nic się nie stało. Dajcie jej coś na uspokojenie.
- Nie! - oburzyła się - Nic nie potrzebuję...
- Cała się trzęsiesz - wskazał na jej ręce. Rzeczywiście jej dłonie trzęsły się jak... nie wiem co. Popatrzyła na swoje nogi i dopiero teraz zauważyła, że noga, która ją boli jest w gipsie. Zaświeciła jej się czerwona lampka.
- A rodzice są nieprzytomni? - mówiła to bardziej do siebie - Przecież musi być z nimi bardzo źle skoro oni nie mogą panu powiedzieć czy mamy kogoś kto się mną zaopiekuje - popatrzyła mu w oczy - Prawda? Jest z nimi źle?
- Malia - położył dłoń na jej kolanie - Czy możesz do kogoś zadzwonić?
- Pierw chcę zobaczyć rodziców - była stanowcza, ale w środku się trzęsła, w końcu to chyba przez nią mieli wypadek. Doktor westchnął.
- Dobrze, ale ostrzegam cię, że leżą nieprzytomni na OIOM'ie - dziewczynie zbierały się łzy w oczach. Westchnęła.
- Dobrze - chciała się podnieść, ale zapomniała o kroplówce. Pielęgniarka odczepiła rurkę i poszła o kulach do sali gdzie leżeli rodzice.
- Mamo - wyszeptała i usiadła na metalowym krzesełku obok niej - Przepraszam - łza popłynęła jej po policzku - Ona się obudzi? - zwróciła się do pielęgniarki. Widać, że była zakłopotana tym pytaniem.
- Jest szansa - uśmiechnęła się kobieta. Miała coraz większe wyrzuty sumienia.
- Malia - zawołał doktor - Podasz nam jakiś kontakt?
- Mam tylko ciocie - powiedziała trzymając rękę mamy - A gdzie jest tata?
- Na operacji - odpowiedział - Masz numer albo coś?
- W moim telefonie - w tym momencie zauważyła, że jest w piżamie szpitalnej, a nie w swoim ubraniu z imprezy - Macie go?
- Doktorze pacjent na operacji się zatrzymał - jakaś kobieta przybiegła po doktora.
- Poczekaj tu - rzucił w stronę Malii. Dziewczyna wiedziała, że to jej tata, czuła to. Zaczęła płakać. Po około godzinie jej ciocia przyjechała. Wyszła z sali do niej i zauważyły idącego w ich stronę doktora.
- Dobrze, że pani już jest, bo mam wam coś złego do przekazania - w ten sposób dowiedziały się, że tata nie żyje. Malia pomimo głośnym protestów, płaczu, krzyków musiała wrócić do swojej sali. Kiedy doktor kontrolował jej wyniki pielęgniarka zawołała go do jej mamy. Kiedy dowiedziała się, że jej mama też umarła dali jej dużą dawkę leków na uspokojenie, więc nie za wiele pamięta z tamtego dnia, tylko ból związany z utratą dwóch bliskich osób i to z własnej winy. Po dwóch tygodniach wyszła ze szpitala, zamieszkała z ciocią i co tydzień chodziła do psychologa. Niby pomagał, ale nie za bardzo. Przejść przez to pomogła jej też Nina.