piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział V

Obracam się w okół własnej osi. Te kilka minut napięcia wiją się jak godziny. Nagle zza krzaków wyskakuje jakiś koleś i zaczyna się śmiać. Po wstępnym szoku Jake też zaczyna, tylko ja stoję jak kołek.
- Ko pe lat, stary - facet klepie Jacksona po plecach.
- Ze stówę na pewno - nie widziałam jeszcze go z takim uśmiechem na twarzy - Dziwne, że nie wyczułem twojego zapachu. 
- Kto to? - wskazuje na mnie, nadal jestem w szoku - Chyba umiesz się przedstawić?
- Tak - wyciągam do niego rękę - Jestem Malia Avilla.
- Spotkaliśmy się chyba kiedyś - mówi ściskając moją dłoń - W 73, na pewno.
- Eem - wkładam włosy za ucho - To niemożliwe.
- Na sto procent - mówi - Miałaś wtedy blond włosy. Pomagałaś jakiemuś nowicjuszowi z magią. Nadal tak dobrze czarujesz?
- To nie mogłam być ja - próbuje wytłumaczyć.
- Avilla? Tak, to ty. Jak możesz mnie nie pamiętać - oburzył się żartobliwie.
- Mam dopiero 19 lat - w końcu mówię.
- A.A. - mówi do siebie - Ktoś z twojej rodziny miał imię na A?
- Tak, mama Amanda - odpowiadam.
- To ją widziałem - uśmiecha się - Co tam u niej?
- Ona - mam gulę w gardle - Ymm, ona umarła.
- Przykro mi - mówi.
- Nieważne - macham ręką.
- Skąd znasz jej matkę? - pyta Jake.
- Byliśmy gdzieś na Alasce i ona szkoliła kogoś.
- Była czarodziejką? - pyta Jake.
- Tak, ale nosiła pierścień wielogatunkowości - mówi.
- Taki jak ten? - podnoszę rękę pokazując pierścionek, kiwa głową.
- Może wrócimy do Domu? - proponuje Jake - Zostajesz na dłużej?
- Chyba tak - wzrusza ramionami. Weszliśmy do budynku i Jake razem z gościem poszli do biura, a mi przypadła obecność Marca.
- Co tam księżniczko? - zaczepia mnie.
- Czekam na księcia - mówię i przyglądam się swojemu pierścionkowi. Ciekawe czy jest aż tak ważny - Ale chyba jeszcze długo poczekam - dodaję. Marc parska śmiechem.
- Czemu tu stoisz? - pyta.
- A nie mogę? - pytam.
- Nie, no ja nie mam nic przeciwko, ale wątpię, że chcesz ze mną przebywać - szczerzy się - W końcu cię zabiłem - szepcze tak, żebym go usłyszała. Robię się czerwona na twarzy i zaciskam pięści - Widzisz? Nie panujesz nad sobą.
- Ty to jesteś odważny - warczę - Wiesz, po tym jak dwa razy przygwoździłam cię do ściany, ty masz jeszcze odwagę mnie prowokować. Brawo za odwagę lub głupotę - chcę gdzieś pójść, ale nie mam pojęcia gdzie mogłabym. Do swojego pokoju raczej nie trafię, jest tu dużo różnych korytarzy.
- Dzięki - uśmiecha się - Twoje słowa wiele dla mnie znaczą - położył rękę na sercu i pokiwał głową.
- Ta - prychnęłam - Wiesz gdzie mogę znaleźć chłopaków? Collin, Evan, ktokolwiek? - kręci głową. Wyszłam z pomieszczenia i udałam się na wycieczkę po domu. Może znajdę chłopaków kręcących się po korytarzach. Usłyszałam jakieś dźwięki dochodzące zza drzwi. Podeszłam do nich i je otworzyłam - Przepraszam - mruknęłam i szybko zamknęłam drzwi. W pokoju na łóżku siedziała Erica na Oliverze, który miał zdjętą koszulkę, całowali się. Głupio się czuję, że im przeszkodziłam. Ciekawe czy to pokój Olivera, czy Erici. W tej chwili obok drzwi przechodzi Evan.
- Co weszłaś im? - pyta patrząc na mnie.
- Tak - mówię.
- Przecież masz dobry słuch, nie słyszałaś? - unosi brwi.
- No właśnie słyszałam coś i dlatego weszłam - czerwienię się.
- To jest pokój Olivera - mówi. Z pokoju wychodzi wściekła Erica i rzuca mi nienawistne spojrzenie po czym odchodzi - Chyba się pokłócili. W ogóle czemu szłaś tym korytarzem, twój pokój jest wyżej.
- Utknęłam z Marciem w jadalni, bo jakiś ktoś przyszedł, a was nie było. Postanowiłam was poszukać - wzruszam ramionami i z pokoju wychodzi Oliver, już w pełnym ubraniu.
- Coś się stało? - pyta patrząc na mnie, a ja znowu się czerwienię.
- Przechodziłam tędy, bo was szukałam i usłyszałam coś i nie pomyślałam, że to możecie być wy - mówię na jednym oddechu - Przepraszam.
- Spoko - macha ręką - Po co nas szukałaś?
- Bo mi się nudziło - mówię cicho. Oboje wzdychają i uśmiechają się jednocześnie.
- Za pięć minut w moim biurze - woła Jake, ale go nie widzimy. Chłopcy patrzą na siebie znaczącym spojrzeniem. W końcu poszliśmy do biura Jake'a.
- Skoro już wszyscy jesteśmy - usiadł przy biurku, kiedy do pokoju weszła reszta - Chcę powiedzieć, że przyjechał Sean na kilka dni. Ze złymi i dobrymi wiadomościami. Zła jest taka, że Rada dowiedziała się w jakiś sposób o dwugatunkowości Malii i chcą ją zabić - mówi - A dobra, że czarownica do nas przyjedzie za kilka dni i pomoże tobie - patrzy na mnie.
- Ch-chcą mnie zabić? - wydukałam.
- Nie martw się, nie pozwolimy na to - Jackson wstaje - To wszystko. Dylan, Marc i Evan zostańcie.



 Miałam wstawić w poniedziałek, ale byłam na wycieczce i nie miałam jak :)